czwartek, 4 listopada 2010

teatr w kinie


życie uczelniane kwitnie na hbg do północy. o 21 środowe spotkania filmowe z profesorem, który zjawia się kilka minut przed czasem z kilkoma butelkami wina. słowo na wprowadzenie, a potem film.

rzecz ma się o rembrancie i jego obrazie straż nocna. historia kontrowersyjna, dramatyczna. silne kontrasty światła i cienia, jak u tenebrystów. ale najbardziej uderza sam język filmu - teatralny (panoramiczne i długie ujęcia, scenografia, która zmienia się na oczach widza, etc.). miałam absolutne poczucie, jakbym siedziała na widowni przed ogromną sceną. zresztą w filmie padają słowa pewnego jegomościa mówiącego do mistrza o straży - że to nie malarstwo, ale teatr. postacie na płótnie robią dokładnie to, co robią aktorzy - udają, że nie są obserwowani, że nikt ich nie widzi. należy wspomnieć, że w historii portretu zbiorowego było to przełamanie konwencji: dotychczas postacie bezpardonowo i natarczywie przeszywały swym spojrzeniem widza. ciekawostką jest, że sam rembrandt umieścił siebie na płótnie w takim właśnie tradycyjnym ujęciu. zdaje się być jedynym świadomym , wybudzonym ze snu, z teatru jaki dzieje się obok niego. ujęcia malarskie, bo jakby inaczej - prześcieradła suszące się na wietrze, scena w świątyni. naprawdę każdy kadr działa jak obraz. smak wyostrza głębia dźwięku wiolonczeli. ponad dwie godziny uczty.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz