czwartek, 30 września 2010

nad rwącą rzeką siadłam...



Po wczorajszym nocnym spacerze, kiedy miasto tonęło w miękkościach świateł i patrzyło wzrokiem pożądliwym, rozmarzonym, dzisiaj pokazuje mi swoją kolejną twarz. Miasto w dzień powszedni, w makijażu czynionym naprędce, w biegu, z mnóstwem kartek w kalendarzu i milionem spraw do załatwienia. 
Wyszłam na chwilę na kawowy brzeg. Przypatruję się rwącemu potokowi ludzi na ulicy.
Miasto zbiera w sobie wiele historii. Jaka będzie moja?


Z rzeczy równie istotnych: zaczęłam pisać kolejne rozdziały Króla. 
Piszę. Jest dobrze. 



środa, 29 września 2010

mein erster Stuhl



Żywioł przeprowadzki okiełznany! Sześć godzin znoszenia i wnoszenia słoni, wielorybów
i pomniejszych stworów. Menażeria z 
Arendt-Str. ogłasza uroczyste otwarcie!
Dostałam cudne krzesło. Jest stare, używane, z kuchni moich przyjaciół, ale moje! Pierwszy własny mebel, choć może to zbyt duże słowo. Bóg zaczął stwarzanie świata od oddzielenia światła od ciemności, a ja od aktu usadzenia ciała mego. Pozycja siedząca sprzyja bowiem działaniom o charakterze twórczym. 







wtorek, 28 września 2010

przestrzeń otwarta, przestrzeń zamknięta







Tischner pisał, że między ludźmi musi dziać się dom. Wtedy rośnie miłość.
A jak rzecz ma się do pustych ścian obcego pokoju? W którym momencie można powiedzieć, że wracam do siebie, do domu? Pokój na razie jest przestrzenią otwartą, którą muszę zamknąć w ramionach, aby stała się moją.
Czuję się trochę jak Demiurg. Organizuję rzeczywistość wokół siebie, tworzę własne konstelacje, przywiązuję czerwoną nitkę do drzwi i wchodzę w nieznany świat.




poniedziałek, 27 września 2010

O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...



Pogoda dla intelektualistów, czyli deszcz. W takim kontekście osprzętem staje się nie tyle książka, ile parasol (das Regenschirm). Miasto pozwala mi się poznać, obchodzić, pogłaskać. Mruczy dźwiękiem przejeżdżających tramwajów. Ale minie jeszcze trochę czasu, zanim będzie łasić się do mnie i czule zaczepiać futrzastym ogonem.
Hochschule fuer Grafik und Buchkunst to monumentalny i dostojny budynek. Wchodzących we własnej osobie wita Nike z Samotraki, ale zdaje się nie mieć głowy do spraw organizacyjnych związanych z uczelnią. Rozpostartym skrzydłem niby od niechcenia wskazuje kierunek do pokoju 24. Tam następuje iluminacja.
Ja jednak wracam na drogę poznania zmysłowego. Dzisiaj jeszcze tylko jedna wyprawa do centrum, a potem zaszywam się pod kocem z Braćmi Karamazow i kubkiem herbaty.








poniżej novum, czyli mój projektowy nabytek:









niedziela, 26 września 2010

Mona im Wunderland





Leipzig. Kapitel eins.

miasto jeszcze dzikie, nieoswojone, za szybą. korzystając ze statusu  o b c e g o, bezczelnie przystaję i bez skrępowania patrzę. czuje się trochę jak alicja w krainie czarów. jestem barbarzyńcą niemczyzny. wyrachowanie popełniam błędy, kaleczę słowa, rwę konstrukcje gramatyczne. czasami miasto mnie rozumie, czasami nie. ale wtedy znajduje sie miejsce na motywy komiczne w komunikacji.
Szy zapytałby w tym miejscu czym jest język. dzisiaj odpowiedź brzmi - język to pisanie palcem po mgiełce oddechu na szybie. z nadzieją, że ten po drugiej stronie odczyta.